W sierpniu 1939 roku ksiądz Władysław Plewik został zmobilizowany. Do dnia dzisiejszego trudno odtworzyć dokładne wydarzenia tamtego lata. Po pierwsze, pewnym utrudnieniem jest fakt, że został mianowany kapelanem wojskowym dopiero w kwietniu 1939 roku. Po drugie, wciąż otwartym pozostaje pytanie jak i gdzie trafił do sowieckiej niewoli? I po trzecie, gdzie dokładnie służył?
Faktem jest, że tuż przed wybuchem wojny był na urlopie w swoich rodzinnych Bełżycach. Ostatnim dokumentem, który się zachował jest podanie o urlop z dnia 21 czerwca. Następnie na podstawie Wiadomości Diecezjalnych Łódzkich można wywnioskować, że w dniach 3-6 lipca wziął udział w rekolekcjach w Seminarium Duchownym w Łodzi. Prawdopodobnie potem udał się do Bełżyc.
Do Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Ordynariusza Włodzimierza Jasińskiego w Łodzi
Najpokorniej proszę Waszą Ekscelencję o łaskawe udzielenie mi celebretu* na czas wakacyjny. Większość czasu będę spędzał w Bełżycach.
Całuję ręce Waszej Ekscelencji
Ks. Wł. Plewik
Tomaszów Mazowiecki 21 czerwca 1939 r.
* Celebret – dokument kościelny upoważniający prezbitera do sprawowania sakramentów na terenie obcej sobie diecezji.
Bratanica księdza Władysława, Irena Wiślińska do dzisiaj wspomina, że w czasie pobytu księdza Władysława w Bełżycach w 1939 roku przyszedł do nich do domu i poprosił swoją bratową Julię o pomoc w przygotowaniu uroczystego obiadu dla księży z bełżyckiej parafii. W obiedzie tym brał udział ksiądz kanonik Stanisław Borucki i ksiądz Józef Karauda. Stryjko, jak mówi o nim zawsze Irena Wiślińska, podarował jej skórzaną torbę i pochwalił za bardzo dobre oceny na świadectwie ukończenia pierwszej klasy. Obiecał, że jeśli będzie się dobrze uczyła, zabierze ją na dalszą naukę do Tomaszowa.
Kolejnym rodzinnym wspomnieniem jest to, że pewnego dnia przybiegł do domu Franciszki Plewik, mamy księdza, sąsiad. Nazywali do Polny. Powiedział, żeby Władek się ratował, uciekał, bo idzie wojna. Ksiądz Plewik natomiast odpowiedział mu stanowczo: Przysięgałem Bogu i Ojczyźnie!
Ksiądz Władysław Plewik w charakterze kapelana wojskowego wziął udział w kampanii wrześniowej. W nieznanych dotąd okolicznościach dostał się do niewoli sowieckiej. Miejsce jego pobytu bardzo często się zmieniało. Nie wiemy dokładnie kiedy, ale być może już po aresztowaniu udało mu się przekazać krótką wiadomość do znajomego w Lublinie. Owym Stachem jest najprawdopodobniej Stanisław Żarnowski, adwokat zamieszkały w tym czasie w Lublinie przy ulicy Górnej, a urodzony w Bełżycach w 1907. Ksiądz i adwokat uczyli się razem w gimnazjum w Wilnie.
Jednym z wielu miejsc uwięzienia był obóz przejściowy w Szepietówce (obecnie w obwodzie chmielnickim na Ukrainie) skąd przekazał list do rodziny. Pisał w nim:
Jestem zdrów. Dziękuję Bogu Najwyższemu że żyję. Obecnie jestem, pod zaborem Sowietów razem, z oficerami w Szepietówce. Spotkałem tutaj dużo znajomych księży, razem ze zwierzchnikiem z Łodzi. Bardzo proszę Mamusię i Was Kochani Bracia z całym Rodzeństwem, żebyście dbali o swoje zdrowie. Zaopiekujcie się drogie i Kochane Bratowe Mamusią. Ja dam sobie radę. Bóg dobry pozwoli, że wkrótce się zobaczymy. Przesyłam pocałunek synowski rąk Mamusi. Uściski dla wszystkich i pozdrowienia dla Kanonika. Wszystko. Władek.
Warunki jakie zgotowano jeńcom wojennym były skrajnie nieludzkie. Szepietówka to obóz zbiorczy na 20 tysięcy jeńców, gdzie tysiące spać musiały na gołej ziemi a warunki wyżywienia były poniżej wszelkich norm ludzkich, jeńcy cisnęli się na warstwie „zdobytej” tektury i słomy, aby się ogrzać, po manierkę wody stali w kolejce do studni po kilka godzin.
Wśród jeńców prowadzono nasiloną pracę propagandową w postaci pogadanek, dostarczania prasy radzieckiej, demonstracji filmów, jak też werbunek agentury. Surowo zabroniona była jakakolwiek samodzielna działalność jeńców, a szczególnie – religijna, co w kontekście przetrzymywania ich w klasztorach było wielką szykaną. Tym niemniej uwięzieni organizowali ustne żurnale, odprawiali praktyki religijne – co ujawnione natychmiast podlegało karcerowi.
Trudno dzisiaj wyobrazić sobie jak kapłan musiał ciężko przeżywać to psychiczne poniżenie. Brak warunków oraz możliwości sprawowania Mszy Świętej stanowi najbardziej dotkliwe doznanie dla człowieka który został powołany do służby wiernym.
List z obozu jenieckiego w Starobielsku
Ostatecznie ksiądz Władysław trafił do jenieckiego obozu oficerskiego w Starobielsku. Wysłał stamtąd kartkę pocztową do swojej mamy z datą 29 listopada 1939 roku. Pisał do niej tak:
Najdroższa Mamusiu i Ukochane Rodzeństwo!
Jestem w Starobielsku. Na zdrowiu czuję się dobrze, tylko tęsknię za Mamusią i Rodzeństwem, proszę się jednak nie martwić, wszystko będzie dobrze – jest nadzieja, że szybko się zobaczymy. Proszę dbać o swoje zdrowie i całego Rodzeństwa. Rzeczy moje pozostały w Tomaszowie, tam gdzie mieszkałem. Proszę tam napisać i zainteresować się, co się z niemi dzieje. Proszę pisać do mnie często, interesuję się bardzo, co dzieje się ze wszystkimi w domu. Najlepiej proszę się zwrócić do ks. Stanisława Boruckiego, żeby pomógł Mamusi list napisać i zaadresować. Przesyłam pozdrowienia dla Niego i Krewnych.
Całuję spracowane ręce Mamusi i pozdrawiam… Bratowe, Braci i Maleństwa. Władek
W starobielskim obozie pozostawał do kwietnia 1940 roku.
Dzień po dniu, noc w noc, strzałem w tył głowy Rosjanie mordowali około 750 jeńców aż do 15 maja 1940 roku. Księdza Władysława Plewika, tak samo jak innych oficerów, wywieziono transportem kolejowym do Charkowa i tam w siedzibie Zarządu NKWD zamordowano. Jednym strzałem w tył głowy. Zwłoki ukryto na terenie VI kwartału strefy leśnej okalającej miasto. W Piatichatkach niedaleko Charkowa. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć iż stało się to w czasie gdy obchodził 35 lecie urodzin.
Na NKWD-owskiej liście jeńców wywiezionych ze starobielskiego obozu jego nazwisko figuruje pod pozycją 2578.